Dotąd nasz blog był cukierkowy. Nie chciałyśmy skupiać się na tym, co oczywiste. Bo przecież każdy Polak wie, że Indie to bieda. W Mumbaju się od niej nie ucieknie.
|
Dzień jak co dzień |
|
Foliowe nakrycia maja chronic przed monsunem |
Na początku, gdy tu przyjechałyśmy, nie chciałam widzieć ogromu brudu i niedostatku. Patrzenie było niewygodne. Gdy się widzi, trzeba zareagować… Najgorszy był wstyd, który czułam, spoglądając. Miałam wrażenie, że mi nie wypada gapić się ot tak, bo jestem z tego lepszego świata, bo to „lepiej” tworzy niewidzialną granicę, szybę.
|
Stoisko zegarmistrza jest otwarte niemal non stop |
Potem było przywykanie i rozmowy z tubylcami. Niewiele jeszcze wiemy o kastach, ale wiemy, że ci mieszkający w pałatkach są z tych najniższych. Ponoć wielu z nich przybywa ze wsi. Gdy tu zaadaptują sobie metr kwadratowy na ulicy, jest im lepiej niż tam, skąd przyjechali.
Co dzień do Mumbaju przyjeżdża ponoć około pięciu tysięcy takich mieszkańców. Tak mówią w mojej firmie zajmującej się statystyką... Kto wie, jak jest naprawdę…
|
Chodzenie po chodnikach, gdy są, bywa slalomem |
W każdym razie z upływem tygodni nauczyłyśmy się patrzeć. Pewnie nieraz spoglądaliście ludziom w okna, wyobrażając sobie, jak żyją, co robią. Tu nie ma okien. Rzadko są drzwi. Życie toczy się na ulicy. Ilekroć jadę do pracy, mijam setki chatek zbudowanych ze śmieci. Rano widzę ludzi stojących na ich skraju, myjących zęby, załatwiających swoje potrzeby do studzienek, rozpalających małe ogniska niezbędne do przygotowania śniadania. Gdy wracam, na tej samej ulicy życie toczy się dalej. Ci sami ludzie na tym samym skrawku swej codzienności dobijają targów, wychowują dzieci, spotykają się ze znajomymi. Dzień jak co dzień – zwykła rzeczywistość, skupiona w soczewce, na niewielkiej powierzchni, w zaduchu, brudzie i smrodzie. Mimo wszystko bardzo podobna do tej, która dzieje się w apartamentowcach, blokach, typowych mieszkaniach.
Nasz bliższy kontakt z tym światem miał miejsce pewnej niedzieli, gdy wybrałyśmy się do dzielnicy chatek. Nie z ciekawości, raczej z potrzeby. W naszej okolicy restauracje są dwie. Niestety (dla nas) dania wyłącznie wegetariańskie i bardzo ostre. Wśród chatek wypatrzyłyśmy niegdyś napis „Chinese corner” i wyobraziłyśmy sobie, że musi się za tą obietnicą kryć chociaż kurczak w sosie słodko-kwaśnym.
W knajpie jadałyśmy codziennie, aż nam w końcu zbrzydło. Właściciel dotąd cieszy się, gdy wpadamy od czasu do czasu. Jego sąsiedzi patrzą z zaciekawieniem, czasem z rozbawieniem, podrostki przybiegają pogapić się nam w dekolty. Dalej jest brzydko i biednie, ale ten świat jest już trochę przez nas oswojony, trochę nasz.
|
Widok z naszej knajpy |
|
Typowy mumbajski krajobraz |
|
W drodze na rynek |
|
Ponoć co drugie auto w Mumbaju to taksówka. |
|
Widok z taksówki... Przemawiający do wyobraźni znak ostrzegawczy na ciężarówce przed nami. |
|
Sklepiki... |
|
Nie wiem, co tu napisać. |
|
Życie... |
|
Siesta sprzedawców |
Ps. Wybaczcie brak zdjęć z nami, ale ciągle nie mamy odwagi ustawiać się "na tle"... Chyba bierze się to ze strachu, żeby nie obrazić.