Jest świetnie!
Nie wiem, czy to ten
"miodowy miesiąc", o którym czyta się w literaturze dla imigrantów,
czy to to miasto.
W każdym razie
jesteśmy zachwycone - z lotniska odebrał nas kierowca. Czekał na nas przy
wyjściu dla pasażerów z lotniska z wielką tabliczką: Ms. Joanna Kwiatkowska, welcome!
Gdy nas przywiózł do
hotelu, okazało się, że wszystko jest zgodnie z planem - za pobyt z wyżywieniem
zapłaci firma,
więc przez dwa
tygodnie możemy czuć się, jak w domu.
Na szczęście jest
klimatyzacja, bo pot splywa po nas non stop - ale w końcu o to chodziło - o
brak śniegu i szarości oraz palmy za oknem.
Zwiedzanie miasta
zaczęłyśmy niemal 24 godziny po przyjeździe. Po dlugiej podróży zakończonej
nocą trudno nam było wyjść na zewnątrz. Poza tym, szczerze mówiąc, trochę
wstrzymywały nas własne strachy - że będzie bieda, że brzydko, że smród...
Hotel jest zaraz
przy nabrzeżu. Może plaża nie jest piękna, ale daje wrażenie przestrzeni i
bogactwa. Wokół piękne domy - architektura przypomina czasy
Pod hotelem |
angielskiej kolonii.
Mieszkańcy Dadaru, w którym przebywamy, wydają się nowocześni, przyjaźni,
zadbani (na swój sposób, rzecz jasna). Z rzadka przemknie kobieta w sari bądź
na horyzoncie pojawi się dziecko, proszące o jałmużnę. Raczej ma sie wrażenie
przebywania na amerykańskiej prowincji niż w Indiach.