Mija pół roku od
naszego zamieszkania w Mumbaju. Nasza codzienność wreszcie się ukonstytuowała. Lea zadomowiła się w Bollywood, ja
zaś nieco oswoiłam się z indyjskim stylem pracy. Ale dziś będzie o zwykłym dniu
spędzanym w domu – pewnie też tak czasem macie, że, mimo że pogoda piękna, to nic Was nie jest w
stanie zmusić do wyjścia. Nas kusi jeszcze basen za oknem i korty tenisowe
wzdychają z niedaleka.
Ale myliłby się
ten, kto by przypuszczał, że w domu mamy święty spokój. W zasadzie ciągle coś
się dzieje.
Rano
Przychodzi nasza sprzątaczka, Pudża. Pudża w
sumie nie przychodzi, a wkracza do mieszkania. Z podniesioną wyniośle głową,
przemierza duży pokój, kierując się do kuchni. Nie odpowiada na nasze nieśmiałe
„Hello”. Nie traci czasu na głupstwa. Pudża świadczy nam swoje usługi, a my
czujemy się w obowiązku z nich korzystać. Gdy tylko się wprowadziłyśmy,
dostałyśmy zaproszenie od spółdzielni mieszkaniowej. Trzyosobowy zarząd
uścisnął nam dłonie, informując, co następuje:
- Trzeba mieć sprzątaczkę
- Kucharz też by się przydał
- Drzwi należy otwierać, będąc ubraną, od stóp do głów, bo mężczyźni w Indiach łatwo tracą panowanie nad sobą (cyt. „loose their temper”)
Te trzy rady nieco
nas poruszyły i zbuntowały. Jakim prawem, ktoś nam mówi, co trzeba i jeszcze wtrąca
się do naszej codzienności? Wiedziałyśmy też, że trzecia rada oparta była na „życzliwych”,
sąsiedzkich obserwacjach – dotąd otwierałyśmy drzwi w piżamach, podomkach bądź
w ręcznikach.
Ale wróćmy do
dwóch pierwszych zaleceń – wówczas wydały nam się dziwne, dziś już wiemy, że
kluczem do nich są kasty. O podziałach społecznych nie mówi się tu głośno.
Pamiętam, jak zaraz po przyjeździe wypytywałam o nie swoich współpracowników.
Niewiele się wtedy dowiedziałam, bo nikt wprost nie chce przyznać, że kasty są.
Mumbajczycy aspirują do nowoczesności, a podziały społeczne nijak do nich nie
pasują. W konsekwencji ustalony porządek istnieje, ale nikt głośno o nim nie
mówi. Te niepisane zasady sprawiają, że w tym wielowyznaniowym państwie
zamieszkiwanym przez ponad bilion ludzi stosunkowo rzadko mają miejsce wewnętrzne
konflikty. Każdy zna tu swoje miejsce albo niemal każdy...
W konsekwencji Hindusi
z wyższych kast czują się w obowiązku zapewniać pracę, tym z niższych. A ci z
niższych wymagają od tych z wyższych odpowiedniego traktowania. W moim biurze podczas
ważnych spotkań czy konferencji, wszyscy milkną, gdy do sali wchodzi chłopak z
tacą, pytając głośno, wręcz ostentacyjnie: „Dla kogo kawa? A dla kogo
herbata?”. W końcu to jego praca, więc daje się mu przestrzeń, by tę pracę mógł
wykonywać. Moi koledzy i koleżanki, nawet ci, których płace są na stosunkowo
niskim poziomie, mają kucharzy i sprzątaczki. Nie wykonują żadnych domowych
obowiązków samodzielnie. Nawet nie ścielą łóżka. Jest to źle widziane. Jeden z moich kolegów
opowiadał mi, że gdy wyjechał na kontrakt do Europy, przeżył szok. Nie potrafił
się pogodzić z nowym, trybem życia, zaś na wynajęcie obsługi nie bardzo było go
stać. Bo o tym też trzeba wspomnieć, że wynagrodzenia sprzątaczek są tu bardzo
niskie.
Ale wróćmy do
naszego dnia spędzanego w domu… Cykl wizyt dopiero się zaczyna.
Przed południem
Pukanie do drzwi
– mężczyźni w uniformach przychodzą zabrać śmieci. Przykry obowiązek pozbywania
się odpadków, mamy z głowy. W ramach wynajmu mieszkania.
Po południu
Zakupy… Bez
wychodzenia z domu za darmo panowie z pobliskich sklepów dostarczają nam
artykuły spożywcze i chemiczne. Zamówienie zawsze kosztuje nas trochę nerwów –
Indian English ze swoją specyficzną wymową wciąż wydaje nam się wymagający.
Obiad… Znów bez
dodatkowych kosztów mamy dostawę do domu. Po namyśle nie zdecydowałyśmy się na
kucharza, ale często korzystamy z dostępnych usług kulinarnych. Za kilka polskich
złotych zamawiamy kilkudaniowy posiłek dostarczany w metalowym czworaku.
Niestety dań się nie wybiera – cała okolica je to, co akurat jest w osiedlowej
garkuchni dostępne. Po posiłku wystawia się pojemniki za drzwi. Nad ranem
znikają.
I wzdęcie gotowe :) |
Wieczór
Wieczorami odwiedza
nas wąsaty pan od prasowania. Pakuje pogniecioną odzież do reklamówki, by
wrócić z odprasowanymi ubraniami za dwa dni. Kasuje 5 rupii od sztuki. Wygodne.
Na koniec wizytę
składa nam pan z przekąskami. Sprzedaje popcorn, chrupki i smażone w głębokim
oleju smakołyki.
Życie jest tu
proste. Nie trzeba wychodzić z domu, ale trzeba pamiętać o jednym - należy
otwierać drzwi. Pewnego razu zmęczone tłumem ludzi, z którymi musimy mieć
kontakt, choć nie zawsze chcemy, wyłączyłyśmy dzwonek (jest taka opcja!). Szybko
odwiedził nas komitet spółdzielczy – „Co się z Wami dzieje? Czemu nie
wyrzucacie śmieci?”
A ja patrzę na to wasze "ciapate" jedzenie i już bym zjadł.....
OdpowiedzUsuńRajski