poniedziałek, 16 września 2013

Goście, goście...co dwie godziny nowi


Mija pół roku od naszego zamieszkania w Mumbaju. Nasza codzienność wreszcie się ukonstytuowała. Lea zadomowiła się w Bollywood, ja zaś nieco oswoiłam się z indyjskim stylem pracy. Ale dziś będzie o zwykłym dniu spędzanym w domu – pewnie też tak czasem macie, że, mimo  że pogoda piękna, to nic Was nie jest w stanie zmusić do wyjścia. Nas kusi jeszcze basen za oknem i korty tenisowe wzdychają z niedaleka.
Ale myliłby się ten, kto by przypuszczał, że w domu mamy święty spokój. W zasadzie ciągle coś się dzieje.

Rano

Przychodzi nasza sprzątaczka, Pudża. Pudża w sumie nie przychodzi, a wkracza do mieszkania. Z podniesioną wyniośle głową, przemierza duży pokój, kierując się do kuchni. Nie odpowiada na nasze nieśmiałe „Hello”. Nie traci czasu na głupstwa. Pudża świadczy nam swoje usługi, a my czujemy się w obowiązku z nich korzystać. Gdy tylko się wprowadziłyśmy, dostałyśmy zaproszenie od spółdzielni mieszkaniowej. Trzyosobowy zarząd uścisnął nam dłonie, informując, co następuje: 
  1. Trzeba mieć sprzątaczkę
  2.  Kucharz też by się przydał
  3.  Drzwi należy otwierać, będąc ubraną, od stóp do głów, bo mężczyźni w Indiach łatwo tracą panowanie nad sobą (cyt. „loose their temper”)

Te trzy rady nieco nas poruszyły i zbuntowały. Jakim prawem, ktoś nam mówi, co trzeba i jeszcze wtrąca się do naszej codzienności? Wiedziałyśmy też, że trzecia rada oparta była na „życzliwych”, sąsiedzkich obserwacjach – dotąd otwierałyśmy drzwi w piżamach, podomkach bądź w ręcznikach.
Ale wróćmy do dwóch pierwszych zaleceń – wówczas wydały nam się dziwne, dziś już wiemy, że kluczem do nich są kasty. O podziałach społecznych nie mówi się tu głośno. Pamiętam, jak zaraz po przyjeździe wypytywałam o nie swoich współpracowników. Niewiele się wtedy dowiedziałam, bo nikt wprost nie chce przyznać, że kasty są. Mumbajczycy aspirują do nowoczesności, a podziały społeczne nijak do nich nie pasują. W konsekwencji ustalony porządek istnieje, ale nikt głośno o nim nie mówi. Te niepisane zasady sprawiają, że w tym wielowyznaniowym państwie zamieszkiwanym przez ponad bilion ludzi stosunkowo rzadko mają miejsce wewnętrzne konflikty. Każdy zna tu swoje miejsce albo niemal każdy...

W konsekwencji Hindusi z wyższych kast czują się w obowiązku zapewniać pracę, tym z niższych. A ci z niższych wymagają od tych z wyższych odpowiedniego traktowania. W moim biurze podczas ważnych spotkań czy konferencji, wszyscy milkną, gdy do sali wchodzi chłopak z tacą, pytając głośno, wręcz ostentacyjnie: „Dla kogo kawa? A dla kogo herbata?”. W końcu to jego praca, więc daje się mu przestrzeń, by tę pracę mógł wykonywać. Moi koledzy i koleżanki, nawet ci, których płace są na stosunkowo niskim poziomie, mają kucharzy i sprzątaczki. Nie wykonują żadnych domowych obowiązków samodzielnie. Nawet nie ścielą łóżka.  Jest to źle widziane. Jeden z moich kolegów opowiadał mi, że gdy wyjechał na kontrakt do Europy, przeżył szok. Nie potrafił się pogodzić z nowym, trybem życia, zaś na wynajęcie obsługi nie bardzo było go stać. Bo o tym też trzeba wspomnieć, że wynagrodzenia sprzątaczek są tu bardzo niskie.    
Ale wróćmy do naszego dnia spędzanego w domu… Cykl wizyt dopiero się zaczyna.

Przed południem

Pukanie do drzwi – mężczyźni w uniformach przychodzą zabrać śmieci. Przykry obowiązek pozbywania się odpadków, mamy z głowy. W ramach wynajmu mieszkania.

Po południu

Zakupy… Bez wychodzenia z domu za darmo panowie z pobliskich sklepów dostarczają nam artykuły spożywcze i chemiczne. Zamówienie zawsze kosztuje nas trochę nerwów – Indian English ze swoją specyficzną wymową wciąż wydaje nam się wymagający.
Obiad… Znów bez dodatkowych kosztów mamy dostawę do domu. Po namyśle nie zdecydowałyśmy się na kucharza, ale często korzystamy z dostępnych usług kulinarnych. Za kilka polskich złotych zamawiamy kilkudaniowy posiłek dostarczany w metalowym czworaku. Niestety dań się nie wybiera – cała okolica je to, co akurat jest w osiedlowej garkuchni dostępne. Po posiłku wystawia się pojemniki za drzwi. Nad ranem znikają.

I wzdęcie gotowe :)

Wieczór

Wieczorami odwiedza nas wąsaty pan od prasowania. Pakuje pogniecioną odzież do reklamówki, by wrócić z odprasowanymi ubraniami za dwa dni. Kasuje 5 rupii od sztuki. Wygodne.
Na koniec wizytę składa nam pan z przekąskami. Sprzedaje popcorn, chrupki i smażone w głębokim oleju smakołyki.

Życie jest tu proste. Nie trzeba wychodzić z domu, ale trzeba pamiętać o jednym - należy otwierać drzwi. Pewnego razu zmęczone tłumem ludzi, z którymi musimy mieć kontakt, choć nie zawsze chcemy, wyłączyłyśmy dzwonek (jest taka opcja!). Szybko odwiedził nas komitet spółdzielczy – „Co się z Wami dzieje? Czemu nie wyrzucacie śmieci?” 

1 komentarz:

  1. A ja patrzę na to wasze "ciapate" jedzenie i już bym zjadł.....
    Rajski

    OdpowiedzUsuń